Forum Forum zostało przeniesione. Strona Główna Forum zostało przeniesione.

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Wampirycznie

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum zostało przeniesione. Strona Główna -> Fantastyka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SamoSieja




Dołączył: 15 Sty 2007
Posty: 663
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: Zza drzwi
Płeć: female

PostWysłany: Śro 20:42, 19 Lis 2008    Temat postu: Wampirycznie

Doshite nikt tu nic nie pisze?
Ja tak sobie o postanowiłam wstawić coś, co tworzę równolegle z Obdarzonymi (mówiąc konkretniej, to także zdechło śmiercią naturalną z braku czasu, chęci, weny i obecności zawsze rzucącego dobrym słowem Robsona^^). Ogólnie rzecz biorąc "projekt' zainspirowany BBB (dla niewtajemniczonych - Black Blood Brothers) i głównym bohaterem Mochizuki Jirou <3
No to tego, no... Miłego?Razz

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Jęki śmiertelnych, głos rozpaczy z głębi otchłani. Wszechobecny mrok i cień spokoju prześwietlony blaskiem wschodzącego słońca. Wracasz do swojej kryjówki, zaszywasz się głęboko w ciemności poszukując wytchnienia. Spokój ducha niezmącony rządzą krwi. Ty potężny, o którym pamięć nie zaginie nigdy. Którego imię wzbudza mimowolne drżenie mięśni, szybszy oddech.
Z grupą wiernych memu sercu kompanów, trójce prawdziwych przyjaciół, za których oddałabym życie. Ona – uparta, o silnym charakterze i ukształtowanych poglądach, dla której miłość i marzenia liczą się najbardziej. On – którego wsparcie, dobroć i rozsądność utrzymywała mnie w najgorszych chwilach życia, do którego wdzięczność okala moje serce. I najwspanialszy towarzysz z daleka, który wspierał zawsze, mimo tego, że krytykował moje postępowanie, zawsze rozumiał. Wyruszyli wraz ze mną po spełnienie marzeń, po odnalezienie sensu życia. Po zrozumienie istoty świata i… urzeczywistnienie największych pragnień.
Szukaliśmy drogi, przebrnęliśmy szmat drogi kierowani wskazówkami pozostawionymi przez takich jak Ty. Na tropie Czarnokrwistych. Grupa dzieciaków z pasją i zapałem, z chęcią odnalezienia legendy o rządnych krwi potworach.
Kroczyliśmy długą drogą, napotykając na wiele niebezpieczeństw, jednak żadnym z nich nie był cel naszej podróży. Tułaczka po świecie rozpoczęta z wielką nadzieją i zapałem, przeradzała się powoli w bezsensowną, bezcelową wędrówkę, a nasza przyjaźń ciągle wystawiana była na ciężkie próby. Zmęczenie, głód, zwątpienie. Wszystko, co musieliśmy znieść, sprawiało, że nikt już nie wierzył w osiągnięcie celu, w to, że naprawdę istniejesz. Tylko ja wciąż głęboko w sercu nosiłam iskierkę nadziei. Nie mogliśmy się poddać, nie po tym wszystkim. Nie wtedy, gdy czułam, że jesteśmy tak blisko…
- Wracajmy. To nie ma sensu. Od kilku miesięcy łazimy bezsensownie po obcych krajach, szukając czegoś, co tak naprawdę nie istnieje. Borze, po co ja dałam ci się na to namówić – narzekała Kamila, pozbawiona chęci i sił na dalszą wędrówkę.
- Kurna, Kamila! Przestań wreszcie truć dupę. Jak nie chciałaś trzeba było nie iść. – denerwował się Łukasz.
- A ty może jesteś lepszy? Jedyne, co robisz, to palenie i pozostawanie obojętnym wobec wszystkiego. Bo to, że tobie na rękę było uciekać z domu od złych i okropnych rodziców, nie znaczy, że mi też.
- Więc trzeba było nie jechać. Też uważam, że to nie ma sensu. Ash, wracajmy…
- Zamknijcie się, dobrze?! Jesteście beznadziejni. Przeleźliśmy tyle miejsc w jego poszukiwaniu, to kiedy jesteśmy już tak blisko, to wam się odechciewa. Chcecie, to sobie idźcie, poradzę sobie sama. – wydarłam się na nich, pełna bólu.
- Ash, uspokój się… - spokojnie powiedział Robert. – Oni mają rację, powinniśmy wracać. Popatrz na nas, jak my wyglądamy? Jak czwórka obdartusów. Jesteśmy głodni, zmęczeni, nie mamy pieniędzy. Nie możemy tam iść, tam jest zimno, a my jesteśmy zbyt lekko ubrani. Chcesz nabawić się zapalenia płuc i umrzeć? – zapytał. Nieci spokojniejsza, przetarłam oczy. Popatrzyłam na niego, na Łukasza i Kamilę. Na nasze brudne i podarte ubrania, na pustki w plecakach, na podrapane i zmęczone twarze. Długa droga, którą kroczyliśmy dotychczas, przerastała nas i dobrze zdawałam sobie z tego sprawę. Moje oczy przeszkliły się, zaszczypał mnie nos. Wytarłam twarz i powiedziałam spokojnie.
- Rozumiem… - na twarzach towarzyszy rysowała się ulga. – Nie mamy siły, jedzenia, ani pieniędzy. Straciliście cały zapał… Dalsza droga w takim stanie nie ma najmniejszego sensu. – popatrzyli po sobie, uśmiechając się lekko. – Dlatego wracajcie… - spuściłam głowę i zacisnęłam pięść, by ukryć przed nimi smutek.
- Że co?! – Krzyknęła zdumiała Kamila. – O czym ty pieprzysz?!
- Ash… - szepnął cicho Łukasz.
- Wracajcie, nie chcę was narażać, ale… Wiecie, jak bardzo zależy mi na tym. – uśmiechnęłam się. – Nie mogę w tym miejscu pogrzebać swoich marzeń. Odnalazłam sens swojego życia, chcę dobrnąć do końca.
- O czym ty mówisz? – zapytał Robert, podchodząc bliżej mnie.
- Wracajcie, nie martwcie się o mnie. Poradzę sobie. Dziękuję wam bardzo, że byliście przy mnie tyle czasu. Tutaj nasze drogi muszą się rozejść.
- Zamknij się. Idziesz z nami! – nie dawała za wygraną Kamila, podchodząc do mnie. Całą drżała z zimna, jej usta były sine.
- Będę o was pamiętać. I wy… Nie zapomnijcie o mnie, a kiedy już go odnajdę, wrócę. Pokażę wam, że się nie myliłam. Zacznę nowe, szczęśliwe życie. Z nim i z wami u boku.
- Nie możesz…
- Robert… Znasz mnie – popatrzyłam mu głęboko w oczy – wiesz, że jestem leniwa, wiesz, że jestem naiwna, ale jeśli już coś sobie ubzduram, to będę trwać przy tym mimo wszystko. Nie chcę sprawiać wam problemów, więc proszę… Wracajcie.
Wcisnęłam mu w dłoń ostatnie 10 dolarów, które trzymałam w kieszeni jeansów. Popatrzył na mnie smutnym, zrezygnowanym wzrokiem. Wziął pieniądze, odwrócił się i podszedł do reszty.
- Trzymaj – powiedział, wyciągając rękę w stronę Kamili. – Weźcie pieniądze i wracajcie do domu. Ja zostaję.
- Robert! – krzyknęłam – Nie możesz!
Podszedł do mnie i patrząc równie głęboko w oczy, jak ja jemu, wyszeptał.
- Ty też mnie znasz i wiesz, że nie mógłbym cię zostawić. Nie przekonasz mnie.
- Rozumiem – pokiwałam głową, uśmiechając się. Po moim policzku spłynęła samotna łza szczęścia. Otarłam ją szybko z nadzieją, że się nie zorientuje.
- Dobrze… Ja z Kamilą wrócę do domu. Nie jesteś sama, z nim mogę pozwolić ci iść – obojętny do tej pory Łukasz podszedł do mnie i wziął za rękę – Mam nadzieję, że uda ci się go odnaleźć i spełnisz swoje marzenia. Powiedz mu, jakie to dla ciebie ważne, musi zrozumieć, co przeszłaś. – Uśmiechnął się i biorąc Kamilę pod rękę, powoli zaczął prowadzić ją w dół urwiska, na którym staliśmy. Ja wraz z Robertem patrzyłam na wracających, zmęczonych przyjaciół z tęsknotą na myśl o rozstaniu, ale i wielkim szczęściem, doceniając to, co mam. Doceniając łączącą nas wieź i to, że możemy być razem mimo wszystkie różnice, wydarzenia. Przyjaźń do końca… Staliśmy wpatrzeni w znikające postaci wiernych druhów, zastanawiając się, co dalej. Gdy zniknęli podeszłam do skały. Stałam na wprost niej, opierając o nią głowę, chłodząc czoło.
- Powiedz… Dlaczego zostałeś. Przecież też w to nie wierzysz, też nie masz już siły. – powiedziałam, słysząc, że zbliża się do mnie.
- Mówiłem już, nie zostawiłbym cię samej.
- Ale mogłeś mnie zmuszać, więc czemu?
- Bo zrozumiałem jak bardzo ci na tym zależy. Tak jak mówiłaś – nie odpuściłabyś sobie, więc co miałem zrobić? Ja też pragnę twojego szczęścia, nie chcę odbierać ci marzeń, chociaż uważam, że to już nie ma sensu… To nie to, co na początku.
- Skoro nie wierzyłeś, to po co w ogóle zgodziłeś się iść?
- Wiedziałem, że to będzie dla nas wielka przygoda, że dużo się nauczymy, umocnimy naszą przyjaźń. Nie myślałem, że to zabrnie tak daleko. Poparz na nas, spójrz gdzie jesteśmy. Twoja chęć spełnienia marzeń doprowadziła nas na jakąś japońską górę. To nie jest zwykła zachcianka, to prawdziwa, czysta chęć i pasja.
- Ale…
- Zobacz, jak się zmieniłaś. Przez te kilka miesięcy… Dojrzałaś, stałaś się silniejsza nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Nauczyłaś się podejmować dobre, rozważne decyzje, przestałaś być naiwna.
- Ja…
- Może ty tego nie dostrzegasz, ale ja znam cię tak długo – widzę do bardzo dobrze. Widzę uśmiech na twojej twarzy, błyszczące szczęściem oczy, pomimo zmęczenia, głodu i ran. Już nie jesteś niedojrzałą, naiwną siedemnastolatką z depresją. Jesteś pełną radości i pasji, dojrzałą dziewczyną, która brnie do celu. Taką, jaką zawsze chciałaś być. Taką, jaką chciałem, żebyś była, żeby było ci łatwiej w życiu. Dlatego zostałem.
- Dziękuję ci… - powiedziałam przez łzy. – Gdyby nie ty, pewnie nadal nie zauważyłabym tego. Teraz wiem, ile osiągnęłam, ale… Cel jest jeszcze daleko, a ja muszę go osiągnąć.
- Wiem – powiedział, kładąc na moim ramieniu dłoń.
- Wiesz co? Jesteś głupi! Przez ciebie znowu się popłakałam! – krzyknęłam śmiejąc się. Odwróciłam przodem do niego i razem zaczęliśmy szczerze śmiać się, oczyszczającym śmiechem, pełnym radości, której tak bardzo brakowało mi dawniej…
- Już nie jestem zobojętniałą, naiwną dziewczynką. Jestem… Naprawdę szczęśliwa! – uśmiechnął się. Podszedł do plecaka, rozsunął go i wciągnął 2 puszki konserw, wręczając mi jedną z nich.
- Jak to się mówi w Japonii… Itadakimas!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SamoSieja




Dołączył: 15 Sty 2007
Posty: 663
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: Zza drzwi
Płeć: female

PostWysłany: Śro 20:43, 19 Lis 2008    Temat postu:

[center]2[/center]

Gdyby posiłek, który przyszło nam spożywać, nie był tym, czym jest teraz, gdy go konsumujemy… Gdyby za każdym razem jego zdobycie wymagało od nas wysiłku, może inaczej patrzylibyśmy na świat i zaczęli bardziej doceniać szczęście, jakie mamy. Zaspokojenie podstawowych potrzeb życiowych. Jedzenie… Najzwyczajniejsza rzecz, nie wymagająca żadnego wysiłku. Myśląc o Tobie i o tym, w jaki sposób musisz żyć, by być w stanie wytrzymać kolejne dni, sprawiły, że inaczej patrzę na to, co dał mi los. Bo ta pozornie zwyczajna, życiodajna rzecz, dla Ciebie jest bardzo trudna do zdobycia.
- Czemu tak patrzysz? – Zapytał Robert, wyrywając mnie z głębokich rozmyślań
- Co?
- Patrzysz tak na to jedzenie, jakby to był twój ostatni posiłek. – Zaśmiał się.
- No bo możliwe, że tak jest… - Powiedziałam, odkładając do połowu pustą puszkę konserw na kamień obok siebie.
- Jak to?
- Jeżeli dzisiaj uda mi się go odnaleźć, to przy odrobinie szczęścia już nigdy nie będę musiała jeść. A jeśli nie… To w najbliższym czasie nie będę o tym myśleć. – Chłopak popatrzył na mnie dziwnie, wzrokiem poprzeplatanym zmartwieniem i niezrozumieniem.
- Skończ więc swoją porcję, póki ją masz – polecił tylko.
- Ja już skończyłam. Reszta niech zostanie na później, jeśli zgłodniejemy – uśmiechnęłam się.
- To nie jest dobry pomysł, będziesz głodna.
- Hej… Nie chcę znów się z tobą o to kłócić. Dobrze wiesz, że nie muszę dużo jeść. A to jedzenie, które mamy, to końcówka naszych zapasów. Pieniędzy na nowe nie mamy. Miejsca, żeby kupić także brakuje, a ja nie muszę aż tyle jeść. Najważniejsze, żebyśmy oboje mieli na tyle siły, żeby sprostać wyzwaniu, prawda? – mówiłam cicho, wpatrując się w otwartą puszkę.
- Nie chcę, żebyś była głodna.
- Nie będę, uwierz mi. Cenię sobie to, co mam. Nie chcę zużyć tego bezsensownie, to będzie nam potrzebne później. Czuję to. Ufasz mi, prawda? – popatrzyłam na niego, pełnym nadziei wzrokiem. On ze spuszczoną głową skupiał wzrok na swoich dłoniach. Głęboko wewnątrz siebie wiedział, że mam racje, ale nie mógł pozwolić, żebym chodziła niedożywiona. Nie po tak długim czasie i tak ciężkiej pracy jaką włożyli wraz z Łukaszem i Kamilą w to, żebym jadła normalnie. Od tego zależy nasze przetrwanie – powtarzał sobie w myślach, z ciężkim sumieniem godząc się ze mną.
- Dobrze, ale obiecaj mi… Jak będziesz głodna, dokończysz.
- Obiecuję! – krzyknęłam radośnie. Wzięłam puszkę, zawinęłam w foliową siateczkę i zapakowałam z powrotem do plecaka. Stanęłam na skraju urwiska i rozejrzałam się wokół.
- Tu jest tak pięknie… Wiesz, czasami nie wierzę, że udało nam się dojść aż tutaj.
- Wiem, też nie mogę w to uwierzyć. W twoją determinacje.
- Ej, nie zawstydzaj mnie – pokazałam mu język. Zaśmialiśmy się i patrzyliśmy z nadzieją w piękne, pokryte zielenią wzgórza japońskich gór. Na wodne strumienie i liczne grupy ptaków, przedzierające się poprzez chmury, dążąc do obranego celu. Obserwowaliśmy ten piękny krajobraz, będąc teraz jego częścią.
- Osobno jesteśmy tylko wodą, ale wspólnie… Wspólnie możemy stać się oceanem, a ocean, to prawdziwa siła… - wyszeptałam. – Pragnę zostać oceanem.
- Rozumiem. – przytaknął. – Chodźmy już, musimy dostać się do tamtej jaskini, zanim zrobi się ciemno – powiedział wskazując palcem jaskinię na szczycie góry. Dzieliło ją od nas jakieś 10 kilometrów, a słońce powoli chyliło się u horyzontowi.
- Racja… Zaczyna zmierzchać, mamy przed sobą koło dwóch godzin drogi. Nie traćmy czasu! – krzyknęłam optymistycznie, unosząc prawą rękę do góry, na znak gotowości do drogi. Biegiem ruszyliśmy stromą drogą przez las, nosząc w sercu niepohamowaną radość i siłę. Dumnie krocząc do celu z przekonaniem o jego osiągnięciu, na nowo pełni sił. Gotowi stawić czoła największym przeciwnościom. Dwoje młodych ludzi, przyjaciół. Tak naprawdę nie wiele wiedzących, nie znających dobrze życia, z własnej woli wystawionych na ciężką próbę. To przyjaźń dodała nam sił, to ona pozwoliła dobrnąć aż tutaj. I to ona wciąż nas prowadzi. Chęć spełnienia cudzych marzeń, chęć obdarowania szczęściem bliskiej osoby. Znamy to oboje, oboje do tego dążymy. Uśmiech na naszych podrapanych, mokrych od potu twarzach, przyćmiewa ogrom zmęczenia, znikający gdzieś, znikający przez pragnienie serca. Razem jesteśmy silni, razem możemy być oceanem, a ocean… On stanowi największą siłę.
Po ponad dwóch godzinach, ciężkiego przedzierania się przez las, dotarliśmy do jaskini. Słońce powoli zachodziło, oblewając swoim złocistym blaskiem drzewa, góry i nasze zmęczone twarze. Stanęliśmy przy wejściu jamy i razem spoglądaliśmy jak ognista kula leniwie zapada w sen… Piękno tego zjawiska, dawało naszym duszom ukojenie i szczęście, które towarzyszyło nam przez całą podróż. Pełnia szczęścia, głębia spokoju. Uczucia, których istnieniu nie dałabym wiary, gdyby ktoś nie przypomniał mi, że warto walczyć o marzenia. Został ze mną, bo pod pewnymi względami czuł się odpowiedzialny za to, że zdecydowałam się Ciebie szukać. To on mówił „znajdź cel swojego życia i dąż do niego za wszelką cenę”. On pocieszał mnie, gdy byłam smutna, podtrzymywał na duchu i kazał wierzyć, a ja ze zgryzoty, kpiąc z jego słów, pogrążałam się w coraz większym poczuciu beznadziejności. Wszystko zmieniło się, gdy wymyśliłam wyjazd. Gdy przypomniałam sobie jego słowa. I to jeden impuls zadecydował, że odważyłam się.
- Przecież całe życie nie będziesz czekać aż szczęście przyjdzie do ciebie samo! – krzyknął na mnie mały chłopiec. Niepozorne, siedmioletnie dziecko. A głębia jego słów i rozpacz tych wielkich, błękitnych oczu poruszyła mnie tak dogłębnie… Dziękuje Ci, Michałku.
Słońce już całkiem zaszło. Pojedyncze tylko promienie, rozpaczliwie próbowały oświetlać tę stronę świata, jednak ich przeznaczeniem było opuścić nas. Robiło się coraz ciemnej. Z minuty na minutę zmrok idący w parze ze spadającą temperaturą napawał mnie niewytłumaczalnym lękiem, jakiego nie czułam nigdy dotąd. Skończyliśmy rozbijać obóz. Robert przyniósł drewno, rozpaliliśmy ognisko i okryci kocami wpatrywaliśmy się w ogniste języki.
- Wiesz… Coś jest nie tak. – Zaczęłam się zwierzać.
- Coś się stało?
- Nie, to znaczy… Nie do końca.
- Jak to? – zapytał zdziwiony.
- Bo… Czuję lęk. Jeszcze nigdy, odkąd wyruszyliśmy nie czułam czegoś takiego. Wiesz, czuję, że jesteśmy blisko, a ten lęk wynika właśnie z tego… - uśmiechnęłam się wymuszenie.
- Myślę, że to możliwe. Powiedz, boisz się?
- Nie wiem. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam. Nie spodziewałam się, że będziemy tak daleko. Bardzo tego pragnęłam, ale wydawało mi się, że to skończy się już dawno temu, a teraz, gdy zostaliśmy we dwoje, czuję, że to już naprawdę blisko. I nie wiem, co zrobię, gdy go odnajdę… - posmutniałam. Odnalazłam w sobie głęboko skrywany lęk, najczarniejszą stronę mojego umysłu. Odkryłam przed nim moje niedowierzanie. Uczucie, które towarzyszyło mi zawsze, gdy próbowałam coś osiągnąć. Było mi wstyd. Wstyd, że zaciągnęłam grupę ludzi tak daleko, a do końca sama nie wierzyłam, że to się powiedzie.
- Nie martw się, to normalne. Też się tego nie spodziewałem.
- Ale to było moje marzenie, ja was w to wciągnęłam i powinnam być chociaż tyle pewna…
- Wcale nie. Niepewność i brak wiary jest najbardziej ludzką rzeczą. Nie obwiniaj się za to. Lepiej wymyśl, co powiesz, gdy już uda ci się do odnaleźć.
- Jeżeli powiem cokolwiek…
- Hmm?
- Wiesz jak jest z moim japońskim. Nie jest na tyle dobry i wstydzę się mówić…
- Wszystko będzie dobrze. Połóżmy się spać, jutro czeka nas długa droga – uśmiechnął się opiekuńczo.
- Tak, masz racje – przytaknęłam, machając głowa. – Wiesz, w tej jaskini jest coś dziwnego… - powiedziałam, gdy gasił ognisko. Chwilę potem zapadł zupełny mrok. Zakopałam się w śpiwór i wsłuchana w odpowiedź Roberta, której ze zmęczenia nie byłam już w stanie zrozumieć, zasnęłam słysząc jedynie melodyjne echo i cichy szelest nieznanego pochodzenia.[/code]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez SamoSieja dnia Śro 20:45, 19 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SamoSieja




Dołączył: 15 Sty 2007
Posty: 663
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: Zza drzwi
Płeć: female

PostWysłany: Śro 20:46, 19 Lis 2008    Temat postu:

3

Obudziłam się. Czułam przeraźliwe zimno. Ręce i nogi miałam zesztywniałe. Trzęsłam się, byłam przerażona. Bałam się otworzyć oczy. Po chwili trwania w tym przedziwnym stanie, gdy trochę się uspokoiłam, poczułam na swojej twarzy czyjś ciepły oddech.
- Robert? – Zapytałam, nie otwierając oczu. Nie doczekałam się odpowiedzi. Było mi tak zimno, że nie mogłam się ruszyć. Każdy oddech powodował niesamowicie bolesne szczypanie w płucach.
- Robert? Co ty robisz? – Ponowiłam pytanie ze skutkiem podobnym jak poprzednim razem. Lekko zdezorientowana zebrałam się w sobie i otworzyłam oczy. Nad sobą ujrzałam ciemnowłosą postać, wpatrującą się we mnie błyszczącymi, niebieskimi oczami. Próbowałam się poruszyć, ale przeciwna siła uniemożliwiała mi to. W duchu powtarzałam sobie, że to z zimna, ale tak naprawdę wiedziałam, co się dzieje. Postać dyszała głośno. Jej twarz zaczęła zbliżać się do mojej, oddech stawał się coraz głębszy. Przez chwilę wydawało mi się, że widzę kły.
- Jirou-san… - Powiedziałam tylko, po czym zemdlałam.
- Robert! – ocknęłam się z krzykiem. Zerwałam ze śpiworu i nerwowo zaczęłam rozglądać się po wnętrzu jaskini. Robert patrzył na mnie zdziwiony. Było jasno. Wszystko wyglądało tak, jak zapamiętałam przed zaśnięciem.
- To był sen…? – Pytałam sama siebie.
- Coś się stało? – Robert popatrzył na mnie niepewnie – Dziwnie wyglądasz, coś się stało?
- Nie, nie… - zaśmiałam się nerwowo. – Miałam tylko zły sen.
Uśmiechnął się uprzejmie. Po wnętrzu naszej nocnej kryjówki rozszedł się dziwny, stłumiony dźwięk.
- Chyba czas na śniadanie – Powiedziałam lekko zawstydzona, pokazując mu język.
- Tak… Tylko mamy mały problem.
- Problem? – zdziwiłam się.
- Prawie już nie mamy jedzenia. – Odparł zmartwiony.
- No, ale jak to? Z wczorajszych obliczeń wyszło nam na co najmniej 2 dni…
- Tak, ale nocą chyba mieliśmy gości – powiedział, a po moich plecach przebiegły ciarki – i chyba zabrały nam resztki jedzenia.
- Co zabrało? – Chłopak popatrzył na mnie zdumiony.
- No co? Zwierzęta – zaśmiał się.
- Na co zwierzętom puszki?
- Pewnie poczuły zapach jedzenia… - wytłumaczył.
- Fajnie. Ile zostało? – zapytała, wychodząc ze śpiwora. – Kurde, zimnooo! – krzyknęłam niezadowolona.
- Jeżeli będziemy jeść malutkie porcje, to 2 dni wytrzymamy, ale to nie będzie dobre dla naszego zdrowia.
- Mówisz tak, jakbyśmy mieli inne wyjście… – naburmuszyłam się.
- Masz rację. Trzymaj. – Powiedział, rzucając mi puszkę z wczorajszego posiłku.
- Itadakimas – warknęłam pod nosem, zabierając się za jedzenie.
Po prowizorycznym śniadaniu zaczęliśmy powoli składać obóz, przygotowując się do dalszej wędrówki. Tego pięknego poranka, o wschodzie słońca, w akompaniamencie śpiewu górskich ptaków widok na dolinę wydawał się jeszcze piękniejszy niż poprzedniego wieczoru. Rozejrzałam się wokół i uszczęśliwiona widokiem wróciłam z powrotem do jaskini. Przyjrzałam się wszystkiemu dokładnie i poczułam coś bardzo dziwnego. Uczucie, które ciężko mi zdefiniować, coś w rodzaju przywiązania do tego miejsca i przeczucia, że powinniśmy tu zostać.
- Rob…
- Słucham? – Popatrzył na mnie, na chwilę odrywając się od pakowania.
- Wybacz, bo tyle już zdążyłeś zrobić… - zaczęłam niepewnie. – czuję, że nie powinniśmy opuszczać na razie tego miejsca.
- Ale dlaczego, coś się stało?
- Nie, po prostu poczułam coś dziwnego i… Mam wrażenie, że jesteśmy w dobrym miejscu.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Powinniśmy zatrzymać się w leśniczówce. Wg mapy jest bardzo blisko, więc… - Zaczął tłumaczyć.
- Wiesz, miałam dzisiaj dziwny sen… - powiedziałam przyciszonym głosem, siadając na dziwnie wyszlifowanym kamieniu. – Śniło mi się, że obudziłam się w nocy. Było zimno, ja nie mogłam się ruszyć, coś mnie powstrzymywało, a kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam ciemnowłosą postać o błyszczących dziwnym światłem, niebieskich oczach i ona zbliżała się do mnie…
- A co potem?
- Potem, nie wiem. Zemdlałam i kiedy znów się obudziłam był już dzień. Nie wiem, co o tym myśleć…
- Rzeczywiście dziwny sen. Wydaje mi się, że to przez wczorajsze wydarzenia, mózg płata ci figle, ale to bardzo interesujące. Jednak powinniśmy iść.
- Ale ja nie chcę! – krzyknęłam uparcie, a w moich oczach z niewiadomego powodu pojawiły się łzy.
- Posłuchaj… Nie możemy tu zostać. Pójdziemy do leśniczówki, ale wrócimy tutaj. Choćby dzisiaj wieczorem, obiecuję ci. – powiedział spokojnym tonem.
- …
- Dobrze? – zapytał.
- Dobrze, ale… Nie ważne. Przepraszam cię. – Powiedziałam i zabrałam się za pomoc przy pakowaniu. Cały czas czułam na sobie czyjś wzrok. Nie wiedziałam już, czy tam naprawdę coś jest, czy mój umysł zaczyna mnie nabierać, ale czułam przedziwny lęk, który nie pozwalał mi iść w głąb jaskini, by się o tym przekonać.
Bo nieznane są koleje losu i ścieżki, którymi przechodzimy przez życie. I ze zwykłego, niedojrzałego dziecka, bardzo szybko możemy się zmienić, napędzani największą siłą tego świata – naszymi marzeniami. Tylko one i głębokie uczucie pcha nas w najgroźniejsze miejsca, w najdziwniejsze sytuacje. To dla nich tracimy głowę, zachowujemy się jak nigdy przedtem. One mają moc zmieniania nas. Jeżeli byłeś to Ty? To właśnie straciłam szansę, ale nie odpuszczę. Wrócę tutaj i przekonam się, co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy.
Z ciężkimi plecakami, wypełnionymi jedynie śpiworami, namiotami i resztką zapasów szliśmy leśną ścieżką w stronę kolejnego noclegu – leśniczówki. Całą drogę zastanawiałam się, co dzieje się z Łukaszem i Kamilą. Jak sobie radzą? Czy udało im się dotrzeć do miasta? Czy uda im się wrócić bezpiecznie do domu? W tym momencie żałowałam, że nie zdecydowaliśmy się dopłacić operatorom komórkowym za roaming.
- Te telefony są bezużyteczne – powiedziałam zdenerwowana, przechodząc po zwalonym drzewie na drugą stronę strumienia.
- Słucham?
- No bo… Martwię się o Kamilę i Łukasza. Myślisz, że nic im nie jest, że dotarli bezpiecznie?
Robert zatrzymał się nagle i odwrócił w moja stronę. Podał mi rękę i pomógł zejść z pnia.
- Wydaje mi się, że nic im nie jest. Są na tyle rozsądni, że potrafią sobie poradzić, nie jedno już przeżyliśmy, prawda? – Pokiwałam potakująco głową. – Gdyby nie Łukasz parę razy pewnie bylibyśmy martwi, a gdyby nie Kamila, leżelibyśmy w szpitalu, gdyby sprawy potoczyły się niezwykle fartownie. Tak więc nie masz się o co martwić. – Uśmiechnął się szeroko. Patrzyłam na niego dziwnie, z niedowierzaniem słuchając tego, co mówi. Ciężko było mi uwierzyć, że podchodzi do tego tak beztrosko, że nie martwi się o nich. Jednak wydawał się naprawdę nie przejmować.
- Czy ty naprawdę się o nich nie martwisz? – Zapytałam.
- Co ty gadasz? Martwię się, nawet nie wiesz, jak się martwię. Odkąd zniknęli mi z pola widzenia, zastanawiam się, czy nic im nie jest. No i co z tego? Nie mogę przecież załamywać się z tego powodu, muszę podtrzymywać na duchu ciebie… - odpowiedział roztrzęsiony.
- Robert, ja…
- Nie podobał mi się pomysł z rozdzielaniem, chciałem uniknąć takiej sytuacji, ale co mogłem zrobić? Odebrać ci marzenia i nadzieję, o które tyle czasu walczyłaś? Czy zabronić im wracać i ciągnąć ze sobą wbrew ich woli. Musieliśmy to zrobić! – niemal krzyczał.
- Przepraszam… - powiedziałam cicho, spuszczając głowę. – Nie powinnam być taka uparta, wybacz mi.
- Nie o to chodzi… Po prostu musimy…
- Popatrz, to ta leśniczówka! – krzyknęłam radośnie, podskakując i wskazując ręką drewnianą chatkę na skraju skały.
- Masz rację, to ona. – Uśmiechnął się.
- Chodźmy, szybko! Zostawmy rzeczy i przygotujmy się na wyprawę do jaskini! No chodź, szybciej! – krzyczałam, ciągnąc go za ramie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
SamoSieja




Dołączył: 15 Sty 2007
Posty: 663
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 3/5
Skąd: Zza drzwi
Płeć: female

PostWysłany: Śro 20:46, 19 Lis 2008    Temat postu:

4

Czy ja tu kiedyś nie byłam? Czy w tym miejscu nie spędziłam chociaż odrobiny czasu? Wydaje się takie znajome i bliskie. Przypomina dom. Ma atmosferę. Te brudne, poniszczone ściany, wydrapane japońskie znaki na zewnątrz drzwi. Mała polanka kilka kroków od domku. Nie wiem czemu, jednak… Przypomina mi się dzieciństwo. Rozmyte dzieciństwo, z którego niewiele pamiętam. Pojedyncze obrazy, odjeżdżający pociąg, rodziców w środku. Widzę małą siebie, biegającą po tej polance z siatką na motyle. Babcię, która woła mnie na obiad, czuję smak pysznego jedzenia i piekącego się w piekarniku ciasta.
- Co tam stoisz, jeszcze przed chwilą tak mnie pośpieszałaś? – Chłopak zaśmiał się, szturchając mnie.
- To było dziwne. Nagle przypomniało mi się dzieciństwo. Widziałam siebie, biegającą tutaj – pokazałam palcem na polankę – a potem babcia zawołała mnie na obiad. Ale to niemożliwe.
- Wiesz, chyba jesteś trochę przemęczona.
- Pewnie masz rację… Chodźmy już, chcę jeszcze dzisiaj wrócić do jaskini.

To takie piękne miejsce, idealne na długotrwałe rozmyślanie o wszystkim. Na pewno spodobałoby się Kamili. Tak bardzo żałuję, że musieliśmy się rozstać, ona zaraz zaczęłaby narzekać, że ma wenę i nie ma gdzie pisać. To dobre miejsce, by z dystansu powspominać. Wrócić do tych straszliwych chwil, do przeszłości…
Podciągnęłam rękaw kurtki i popatrzyłam na pokryte bliznami przedramię. Dotknęłam swojej brwi i poczułam lekkie ukłucie. Ta blizna… Znamię przeszłości. Gdybym mogła się jej jakoś pozbyć, ale ona jest niezniszczalna, tak samo jak blizny na moim sercu.
- W porządku? – zapytał Robert, przysiadając się do mnie. – Nie powinnaś siedzieć na gołej skale, rozchorujesz się.
- Nic mi nie jest… - odpowiedziałam.
- Skończyłem rozkładać posłanie, wszystko jest gotowe na noc, a tu obok możemy zrobić… Co to jest? – zapytał nagle, zauważając moją rękę.
- To nic…
- Chyba nie miałaś zamiaru... – powiedział podniesionym głosem.
- Nie, ja tylko… Po prostu przypomniały mi się tamte czasy. Wiesz, tak bardzo tego żałuję, każdej chwili. Chciałabym to zmienić, zapomnieć o tym, wymazać z pamięci. Ale tak samo, jak nie mogę pozbyć się śladów z rąk, tak samo… Tak samo nie mogę zapomnieć jego opętańczego śmiechu, tej dzikości oczu, kiedy rzucał się na mnie. I za każdym razem, gdy przeglądam się w lustrze i widzę swoje odbicie, tę brew, czuję ukłucie w sercu. Nienawidziłam go i wciąż nienawidzę, ale nigdy nie chciałam, żeby… - z każdym kolejnym słowem mój głos zaczynał się coraz bardziej łamać. Uparcie próbowałam powstrzymać łzy, nie chciałam płakać przez kogoś takiego, nie chciałam dawać mu tej satysfakcji, jednak nie umiałam się powstrzymać. – Jestem cholerną kretynką! – wrzasnęłam, wybuchając płaczem. Rzuciłam się w jego ramiona. Spłoszone krzykiem ptaki, odleciały głośno trzepocząc skrzydłami. Chłopak przytulił mnie i pogłaskał po głowie.
- Nie myśl już o tym…
- Bardzo bym chciała. Ale jego obraz i wszystkie wspomnienia wracają do mnie co noc. Każdego dnia, są jak cień. Nie ma dnia, żebym nie myślała o tym jak bardzo go nienawidzę, jak bardzo żałuję. Czuję obrzydzenie do samej siebie. Nie chcę go nienawidzić.
- Nie nienawidzisz go…
- Wiem! – krzyknęłam – I to jest najgorsze… - powiedziałam już spokojniej. – Najgorsze jest to, że tylko wmawiam sobie, że go nienawidzę. Tak bardzo chcę zapomnieć…
Nagle usłyszeliśmy dźwięk łamanego drzewa. Przestraszona, wstałam szybko i patrzyłam nerwowo w stronę domku.
- Pójdę sprawdzić – powiedział Robert. Podniósł z ziemi gałąź i powoli zaczął skradać się na skraj leśniczówki. Na palcach odliczył do trzech i wyskoczył zza niej. Jednak nikogo tam nie było. Kiwnął na mnie i nie tracąc czujności, dokładnie się rozglądał. Podbiegłam do niego, niepewnie patrząc wokół siebie.
- AA! – podskoczyłam przerażona
- Co się stało? – zapytał nerwowo.
- Nic… Wydawało mi się, że ktoś mnie dotknął.
- Niemożliwe, na śniegu nie ma żadnych śladów. – Powiedział, pokazując ziemie wokół mnie.
- Racja…
- Tylko tutaj, w tym miejscu – podszedł do kupki śniegu pod drzewem i wskazał palcem – Jakby ktoś spadł z drzewa, ale…
- Ale co? – Zapytałam
- Jakby zniknął. Nigdzie nie ma śladów.
- Może wszedł z powrotem na drzewo?
- A widzisz na nim kogoś?
- Nie…
- No właśnie. Gdyby wszedł na drzewo i próbował po nich uciec, usłyszelibyśmy. – stwierdził – Chodźmy na razie do środka, zjemy coś i przygotujemy się do penetracji tej jaskini.
- Racja! – odpowiedziałam.

Usiedliśmy na łóżku i trzymając w ręku puszki konserw przełykaliśmy je z trudem, wyobrażając sobie, że konsumujemy pyszny, ciepły obiadek babci.
- Nie krzyw się tak, lepsze to niż nic – zaśmiał się Robert.
- Nie krzywię się, po prostu próbuję to jakoś pogryźć – uśmiechnęłam się. – Bo to się tak dziwnie ciągnie i do zębów przylepia.
- Rzeczywiście, przydałoby się coś świeżego.
- Chyba nie masz zamiaru niczego zabijać! – oburzyłam się.
- Przydałoby się…
- Mowy nie ma! Niczego przy mnie nie zabijesz, kpw?
- Ehh… Wiem.
- Trzeba się zbierać – powiedziałam odkładając puszkę. Wstałam i pełna zapału zabrałam się za pakowanie małego plecaka. Oprócz latarki, linek, noża i świec, zapakowałam także główkę czosnku – tak na wszelki wypadek. Z tą jaskinią wiązałam wielkie nadzieje.
Robert zapakował swój plecak i poszedł rozejrzeć się dokładnie po salonie.
- Wiesz, trochę się boję. Możliwe, że go tam spotkamy.
- Nie powinnaś się cieszyć? – zapytał złośliwie
- No taak! Nie bądź złośliwy. Po prostu wiesz, jak ja reaguję na coś, czego bardzo pragnę, zawsze się denerwuję.
- No wiem… Ej! Chodź zobacz, mam tu coś ciekawego – powiedział.
Szybko podeszłam do niego i zszokowana popatrzyłam na obramowany szkic na ścianie.
- To on… - wyszeptałam.
- Na pewno ten?
- Tak, to on… To na pewno on. Ten, kto tu mieszkał musiał go widzieć! To znaczy, że jest blisko! Naprawdę tu jest, zobaczę go, poznam!
- Jest jeszcze coś
- Co?
- Na odwrocie jest coś napisane, ale mamy mały problem…
- A jaśniej?
- To jest po japońsku.
- No to nic! Myślisz, że nie wzięłam ze sobą słownika? – uśmiechnęłam się szeroko.
- Wzięłaś ze sobą słownik japońskiego? – zdziwił się chłopak.
- Przecież on jest japoński, więc… Na wszelki wypadek, gdyby teoria, że zna angielski okazała się tylko głupimi przesądami, żebyśmy mogli się jakoś dogadać.
- Ok, no to tłumacz. – Pobiegłam do plecaka i wyjęłam z niego polsko-japoński, grubo oprawiony słownik. Wyciągnęłam z kieszeni mały długopis i pod tekstem zaczęłam pisać jego tłumaczenie.
- No i co? – zapytał zniecierpliwiony.
- Już kończę, ostatnie słowo – odpowiedziałam zapisując litery. – Tu jest napisane… „Dla tego, który uratował moje nędzne życie i nadał mu nowy sens. Dziękuję Ci, Yuki”
- Ona musiała go znać… - zauważył
- No! I musi być dobry, skoro ją uratował. Ale to „nędzne życie”…
- Albo ona uważała swoje życie za nic nie warte, albo on uratował ją tylko ze swojej łaski.
- Racja, ale nie wyciągajmy na razie pochopnych wniosków. Najlepiej chodźmy już, bo w końcu nie uda nam się zebrać.
- Ok, bierz plecak i wychodzimy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum zostało przeniesione. Strona Główna -> Fantastyka Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin